kogoś, ale widoczne było, że to tylko wykwintny zwyczaj domowy.
— Witam pana, panie de Taverney — rzekł Balsamo tonem słodkim, ale tak zbolałym, że Filip podniósł nań oczy i cofnął się w tej chwili o parę kroków, przejęty podziwem i zdumieniem.
W rzeczy samej zaledwie cień tylko pozostał z tego człowieka; oczy były zapadłe i bez życia, usta otaczały fałdy i zmarszczki, a owal twarzy zaostrzył się, czyniąc ją podobną do czaszki trupiej.
Filip stał bez ruchu, uderzony tem spostrzeżeniem, a Balsamo spostrzegł jego zdumienie i lekki, śmiertelnie smutny uśmiech, przesunął się po jego bladem obliczu.
— Przepraszam pana za mego sługę — wyrzekł — ale zastosował się on tylko do polecenia, jakie otrzymał.
— Są wszak czasami, panie hrabio, okoliczności nadzwyczajne, a ja się właśnie w podobnej znajduję.
Balsamo nic nie odpowiedział.
— Chciałem pana widzieć i rozmówić się z panem, choćby mi to przyszło okupić śmiercią.
Balsamo milczał ciągle, jakby czekał dalszych wyjaśnień młodego człowieka, nie mając ani sił, ani ciekawości, aby pytać.
— Nareszcie widzę pana — rozmówmy się więc, jeżeli łaska; zechciej pan tylko oddalić tego człowieka.
I Filip wskazał Fryca, który uniósł właśnie
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1722
Ta strona została przepisana.