Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1728

Ta strona została przepisana.

Balsamo porwał i uniósł jedną ręką olbrzymi wazon z bronzu, mało co odeń mniejszy.
— Niechże więc i tak będzie, wierzę panu co 31 maja; ale to podstęp prosty — to osłanianie się datą. Wszakże pan i później widywał moją siostrę?...
— Widywałem.
I wypogodzone czoło Balsama znowu się posępnie zachmurzyło.
— A wadzisz pan! — rzekł Filip.
— Cóż to za dowód przeciwko mnie, że widziałem jeszcze potem pannę Andreę?
— Pan ją trzykrotnie pogrążałeś w jakiś sen nienaturalny, skorzystałeś z tego jej stanu, aby występek swój pokryć tajemnicą nieprzeniknioną.
— Pytam raz jeszcze, kto to twierdzi?
— Siotra moja...
— Skądże ona może to wiedzieć, jeżeli spała?
— A! Więc przyznajesz pan, że była uśpioną?
— Przyznaję i to nawet, że ja ją uśpiłem.
— Uśpiłeś ją pan?
— Tak.
— W jakimże więc celu, jeżeli nie dlatego, ażeby ją pohańbić?
— W jakim celu? Ach, Boże! — szepnął Balsamo, smutnie zwieszając głowę.
— Odpowiedz pan, proszę pana.
— Aby dowiedzieć się tajemnicy droższej mi nad życie.
— Wybieg!