Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1745

Ta strona została przepisana.

— Ostrożnie! tajemnica stanie się publiczną. Już dzień, a pałace królów mają cienkie ściany.
— O!... Gilbert... Gilbert! — szeptał Filip. — Był wszak tak blisko i mogłem go zabić. Przekleństwo!
— Nadewszystko, uspokój się pan. Jestem pewien, że odnajdziesz tego chłopaka, tymczasem siostra twoja potrzebuje opieki, zupełnie jest wyczerpana.
— Boże! jak ona musi cierpieć! Nieszczęście to niepowetowane. Hrabio, hrabio! ja umrę z rozpaczy!
— Przeciwnie, będziesz pan żył dla niej, ona biedna ma tylko ciebie, kochaj ją więc i pielęgnuj. Na teraz nie jestem panu potrzebny?
— Nie, panie; przebacz mi, że obraziłem cię podłem podejrzeniem, chociaż rzeczywiście przyczyniłeś się do naszego nieszczęścia.
— Masz słuszność, kawalerze; czy uważałeś jednak, co przed chwilą mówiła twoja siostra?...
— Co mówiła? nie pamiętam, głowę tracę.
— Gdyby nie ja, wypiłaby napój przyrządzony przez Nikolinę, a wtedy byłby król... Czy nieszczęście byłoby mniej straszne?
— O nie, widzę, że była skazana! Obudź pan teraz Andreę.
— Ależ ona mnie zobaczy, zrozumie może co tu zaszło; lepiej obudzić ją zdaleka.
— Dzięki! dzięki!
— Żegnam pana.