Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1759

Ta strona została przepisana.

ści, ale prawem sumienia. Ludzkość jest obowiązkiem — nie cnotą; mówisz pan o zabiciu człowieka; ja muszę wstrzymać tę zbrodnię z taką siłą, z jaką broniłbym siostry pańskiej od hańby. Panie de Taverney, musisz mi przysiąc!...
— O! nigdy! nigdy!
— Przysięgniesz mi! — zawołał doktór z siłą — musisz, mój panie! Uznaj rękę Bożą we wszystkiem. Więc powiadasz pan, miałeś winnego pod ręką?
— Tak i gdybym przypuszczał, że jest w sąsiednim pokoju, byłbym go tam dosięgnął.
— Uciekł!... drży!... więc kara i męka zaczęły się już dla niego. Uśmiechasz się pan, to, co czyni Bóg, wydaje ci się niczem! Wyrzuty sumienia są dla pana za małą karą! poczekaj pan! poczekaj! Pozostaniesz pan przy siostrze i przysięgniesz mi, że nigdy me będziesz ścigał nieszczęśliwego. Jeśli go spotkasz, to jest, jeśli Pan Bóg odda ci go w ręce, wtedy — i ja jestem przecie człowiekiem, wtedy — zobaczymy!
— Złudzenie, doktorze, on będzie zawsze uciekał przede mną!
— Kto wie? zresztą zbrodniarz ucieka, zbrodniarz boi się szubienicy, a jednak narzędzie sprawiedliwości, jakby było magnesem, przyciąga go do siebie, aż wpadnie w ręce kata. Zresztą tajemnica wymaga cienia; gdy zabijesz pan tego człowieka, wszystko się rozgłosi; ludzi ze swej sfery nie zdołasz pan przekonać o niewinności siostry. Wierz mi