Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1760

Ta strona została przepisana.

pan, zachowaj milczenie, w milczeniu pogrzeb to nieszczęście.
— Któż domyśli się, że zabijam tego nędznika za moją siostrę?
— Naturalnie, że się domyślą; wszak każde zabójstwo musi mieć jakąś ważną przyczynę.
— Niech i tak będzie, doktorze, będę ci posłusznym, nie będę ścigał winowajcy, lecz Bóg jest sprawiedliwy; o! Bóg odda mi tego zbrodniarza w ręce.
— Dobrze, bo w takim razie Pan Bóg wymierzy sprawiedliwość. Daj mi pan rękę, kawalerze.
— Oto jest.
— Cóż mam uczynić dla panny de Taverney?
— Musisz pan wytłumaczyć delfinowej konieczność odjazdu mej siostry; powiedz, że powietrze tutejsze jej nie służy; zresztą co zechcesz...
— Nic trudnego.
— Panu więc to pozostawiam. Ja zabiorę Andreę dokądkolwiek, do Taverney może, daleko od świata i jego podejrzeń.
— To źle; biedne dziecko potrzebuje opieki lekarskiej i starań. Pozwól mi pan wyszukać jej niedaleko stąd schronienie, gdzie napewno będzie lepiej ukryta, niż w Taverney.
— O! doktorze, czy to możebne?
— Tak sądzę. Podejrzenie zawsze rozchodzi się daleko od środka, jak koło na wodzie, gdy kamień w nią padnie, a kamień sam pozostaje tym-