Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1770

Ta strona została przepisana.

— Do licha!... wzorowe mam dzieci!... Syn kontent, że nie dostał pułku, bo się boi hańby, córka ucieka z dworu królewskiego dla tej samej przyczyny. Doprawdy, wracają czasy Brutusa i Lukrecji!... Za moich czasów człowiek, noszący szablę u boku, nie bał się niczego.
Filip wzruszył ramionami.
— Tak, to co mówię nie może się podobać, tobie — filozofowi, jesteś przeciwnikiem rozlewu krwi, ale, mój panie, oficerowie nie mogą być filozofami.
— Ojcze, rozumiem dobrze, jak się płaci za obrazę, tu jednak nawet rozlew krwi nic nie pomoże...
— Frazesy!... deklamacje i filozofja! — krzyknął rozgniewany starzec. — Że nie powiem: tchórzostwo!
— Dobrześ, ojcze, uczynił, żeś tego nie powiedział — odrzekł groźnie Filip.
— Mówiłem ciągnął dalej baron — dowodziłem i bardzo logicznie; powtarzam ci, synu: każda hańba pochodzi nie z czynu, ale z gadaniny. Tak jest; czy popełniając przestępstwo, przed ślepym, niemym, lub głuchym można być zhańbionym? A może odpowiesz mi idjotycznym wierszem:
„Nie na szafot prowadzi zbrodnia, lecz do wstydu“.
— To dobre dla kobiet i dzieci, mój drogi, ale nie dla mężczyzn. Do djabła, chłopcze, zastanów się; jeśli niemy mówi, ślepy widzi, a głuchy słyszy, wyłup oczy jednemu, bębenki z uszu dru-