ney i ten mały domek, w którym się obecnie znajdujemy, mieszkaj pan w jednym, my w drugim.
Taverney całą siłą powstrzymywał wściekłość, jaka go ogarniała, nerwowo poprawiał koronkowy żabot. Odwrócił głowę.
— Wolę mieszkać w Taverney.
Dobrze, my zajmiemy ten domek.
— Jak chcesz.
— Kiedy pan wyjedziesz?
— Dziś jeszcze... natychmiast.
Filip ukłonił się.
— W Taverney — myślał stary — można być królem, mając trzy tysiące liwrów rocznego dochodu. Będę podwójnym królem.
Podniósł pudełko z fotelu i wsunął je do kieszeni.
— Filipie — rzekł ironicznie — pozwalam ci podpisać naszem nazwiskiem pierwszy traktat filozoficzny, jaki wydasz. Co do Andrei, jej pierwsze dzieło radzę nazwać Ludwikiem, lub Ludwiką: te imiona przynoszą szczęście.
To powiedziawszy, wyszedł z salonu, trzaskając drzwiami.
Filip z zaiskrzonemi oczyma, konwulsyjnie zaciskając pięści, szepnął:
— Boże! daj mi cierpliwość!
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1774
Ta strona została przepisana.