nie sądzę, abyś mógł o nie męczyć starca, który się tobą opiekował, poprzestań na małem, masz...
Wyjąłł klika sztuk drobnej monety i podał je chłopcu.
— O! wyrzekł Gilbert z rozdzierającą boleścią — nie idzie mi ani o chleb, ani o pieniądze; nie zrozumiałeś mnie pan, gdy mówiłem o śmierci. Jeśli się nie zabiłem, to dlatego, że śmierć moja okradłaby kogoś, życie moje może być komuś użyteczne. Pan znasz prawa społeczne i prawa natury, czy jest prawo, mogące wstrzymać człowieka od samobójstwa?
— Naturalnie.
— Czy ojcostwo jest jednem z tych praw? Spójrz mi pan w oczy, niech w nich wyczytam odpowiedź, panie Rousseau.
— Tak wyjąkał Rousseau. — Lecz poco to pytanie?
— Panie, słowa twoje będą dla mnie wyrokiem; jestem tak nieszczęśliwy, że zabiłbym się bez namysłu, ale... ale... ja mam dziecko!
Rousseau rzucił się niecierpliwie na fotelu.
— O! nie szydź pan ze mnie — rzekł pokornie Gilbert. Serce mam zakrwawione, powtarzam panu, mam dziecko!
Rousseau milczał.
— Gdyby nie to, nie żyłbym już — ciągnął Gilbert — przyszedłem po radę, czekam na nią.
— Co za myśl! ja mam ci dać radę? Czyż pytałeś mnie o nią przed popełnieniem winy?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1780
Ta strona została przepisana.