Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1786

Ta strona została przepisana.

— Sam nie miałem na najpierwsze potrzeby; o! gdyby nie to, nie opuściłbym ich nigdy!
Rousseau wzniósł ręce do nieba, jakby przysięgał.
— Czy dwadzieścia tysięcy liwrów starczy na wyżywienie dziecka? — spytał Gilbert.
— O! starczy.
— Dobrze więc, dziękuję panu, teraz wiem już co mam czynić.
— Zresztą młodym jesteś i silnym i własną pracą wychować możesz twe dziecko. Mówiłeś o zbrodni... pewnie cię szukają chłopcze, co — ścigają cię może...
— Tak.
— Ukryj się tu, moje dziecko, poddasze twoje zawsze wolne.
— Jesteś człowiekiem, którego naprawdę kocham, mistrzu! rzeczywiście potrzebuję tylko schronienia. Wiesz, że nie jestem leniwym i potrafię zapracować na życie.
— Dobrze — odrzekł trochę zaniepokojony Rousseau — wejdź na górę; niech pani Teresa cię nie spostrzeże; tam na poddasze nie wchodzi ona teraz nigdy, bo niczego tam nie chowamy. Zdaje mi się, że posłanie twoje jest tam jeszcze.
— Dziękuję, doprawdy uszczęśliwiasz mnie pan.
— Czy masz mi, chłopcze, jeszcze co do powiedzenia?
— Nie, ale... tak, jeszcze słówko; powiedzia-