Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1805

Ta strona została przepisana.

mówię; przebacz mi, pani, chciałem udać się wprzód do pana barona, ale go niema w Paryżu.
Andrea poruszyła się.
— Do mego ojca — spytała — a to poco?...
— O!... bo pani zanadto się boję — wyrzekł cicho — jednak wiem dobrze; wszystko to powinniśmy sami załatwić. Jedyny to sposób naprawienia złego.
— Naprawienia!... czego?... — spytała Andrea — no, mówże pan!...
Gilbert spojrzał na nią oczyma pełnemi miłości i pokory.
— O!... nie dręcz się, pani, rzeczywiście to zuchwalstwo z mej strony, wielkie zuchwalstwo podnieść oczy tak wysoko, ale stało się nieszczęście...
Andrea cofnęła się krok wtył.
— Zbrodnia, jeżeli tak się pani podoba — ciągnął dalej Gilbert — o!... to prawda!... straszna zbrodnia!... Ale winna temu fatalność, nie moje serce...
— Pańskie serce!... Fatalność!... Oszalałeś, panie Gilbercie, przestraszasz mnie.
— Niepodobna, aby taki szacunek, boleść i rozpacz mogły cię natchnąć innem dla mnie uczuciem, niż litością. Wysłuchaj mnie pani, to przysięga, jaką składam Bogu i tobie. Całe życie moje poświęcę na odpokutowanie tej jednej chwili; szczęście twoje będzie tak wielkie, że ukoi boleść minionych dni! Panienko...
Gilbert zawahał się.