— Panienko, zgódź się na małżeństwo, które uświęci ten występny związek! Andrea cofnęła się parę kroków.
— O!... ja nie jestem warjatem, nie uciekaj przede mną, nie wyrywaj mi swych rąk, przez litość... zgódź się zostać moją żoną.
— Pańską żoną?... — wykrzyknęła Andrea, myśląc, że to ona już oszalała w tej chwili, że to słyszy w przystępie jakiegoś obłędu.
— O! — jęczał, łkając, Gilbert — powiedz, że mi przebaczasz tę straszną noc; powiedz, że miłość moja tłumaczy moją zbrodnię.
— Nędzniku!... — zawołała dziko młoda kobieta — więc to ty?... Boże miłosierny!... Boże!...
Andrea ścisnęła rękami rozpalone czoło.
Gilbert cofnął się przed tą bladą i piękną głową Meduzy, wyrażającą dziką rozpacz i zarazem zdumienie.
— Boże litościwy! — wołała młoda dziewczyna ze wzrastającem uniesieniem — więc pozwoliłeś, abym była podwójnie zhańbiona: przez zbrodnię i przez zbrodniarza?... Odpowiadaj, podły nędzniku!... to ty byłeś?...
— Ona nie wiedziała o tem — szeptał Gilbert.
— Na pomoc!... na pomoc!... — wołała Andrea, ukrywając się w mieszkaniu — Filipie!... Filipie!...
Gilbert szedł za nią mimowoli, ponury i zrozpaczony, wzrokiem szukając miejsca, gdzie padnie, ugodzony czekającymi go ciosami.
Ale nikt nie nadbiegł na krzyk kobiety.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1806
Ta strona została przepisana.