dumnymi ze swego imienia, aby imię twe stało się od nich szlachetniejszem.
Blady i drżący odwrócił się od okna; postanowił udać się do Balsama, ale zatrzymał się na progu.
— Szaleńcze, co chcesz czynić? — mówił sam do siebie — myślisz o zemście? ha! ha, o jakiej? doprawdy ciekawym... Zabić ją?
— O! nie, umarłaby teraz z rozkoszą! Rozgłoszę jej hańbę? O! to byłoby podłością! Wiem już, trzeba ją upokorzyć, tak... bo jest jeszcze dumniejszą ode mnie. Ale jak? Jaki nato sposób wynaleźć?... Nie mam nic, jestem niczem, a tu chwili stracić nie można; Andrea zapewnie opuści Paryż. Wiem, że moja obecność będzie dla niej największą torturą, ale matka, nie mająca serca dla dziecka, nie będzie go miała i dla brata; naśle go na mnie, bo zechce, aby mnie zabił; ale nie ciesz się jeszcze, nauczę się zabijać ludzi, jak nauczyłem się czytać i pisać. Zabiję ci twego Filipa i śmiać się z ciebie będę!
— Lecz nie!... to zemsta niegodna Gilberta, to sposób używany tylko w komedjach, nie... Ja sam, sam, z gołemi rękoma, z umysłem ogołoconym z wyobraźni, ale siłą muskułów i inteligencji, unicestwię projekty tych nieszczęśliwych... Czegóż chce Andrea? co posiada? co przedsiębierze na swą obronę i na me pognębienie?... Zastanówmy się.
I z nieruchomem spojrzeniem zamyślił się głęboko.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1812
Ta strona została przepisana.