Było coś tak smutnego i słodkiego w tonie mowy hrabiego, że uderzyło to nawet rozdrażnionego Gilberta.
— O! mylisz się pan, nie żenię się — odparł.
— Dlaczego? Cóż więc zaszło?
— Odmówiono mi.
— To chyba źle wziąłeś się do rzeczy, mój drogi.
— O, nie zdaje mi się.
— Któż ci odmówił?
— Panna Andrea.
— To było do przewidzenia; dlaczego nie udałeś się do ojca?
— Bo przeznaczenie inaczej zrządziło.
— A! jesteś fatalistą?
— Skąd mam mieć wiarę?
Balsamo ściągnął brwi i patrzył na chłopca badawczo.
— Nie odzywaj się tak o rzeczach, których nie rozumiesz. Pozwalam ci być dumnym, ale nie głupim. Coś więc uczynił?
— Chciałem, jak poeta, przechadzać się po tej alei, gdzie marzyłem o miłości, gdy rzeczywistość stanęła przede mną i zabiła mnie na miejscu.
— I, to jeszcze naturalne, Gilbercie; bo człowiek w twojem położeniu jest jak żołnierz, wysłany na zwiady, który powinien iść z muszkietem w prawej ręce, a w lewej ze ślepą latarnią.
— Bądź co bądź, nie udało mi się; panna An-
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1818
Ta strona została przepisana.