Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1820

Ta strona została przepisana.

pięknie to, żeś oddał sto tysięcy dukatów, ale po dziecinnemu byłoby nie wziąć 48 liwrów.
— Nie chciałem ich panu oddać, chcę panu tylko złożyć z nich rachunek i poprosić o więcej.
— To znowu co innego. Chcesz pieniędzy?
— Proszę...
— Na co?
— Chcę coś przedsięwziąć... pan sam mi myśl nasunąłeś...
— Chcesz zemścić się?
— Szlachetnie.\
— Nie wątpię, ale zarazem okrutnie, czy tak?
— Tak!
— Ile ci potrzeba?
— Dwadzieścia tysięcy franków.
— I już nie tkniesz tej kobiety?
— Nie.
— Ani jej brata?
— Nie.
— Ani ojca?
— Nie.
— I nie będziesz jej obmawiał?
— Z mych ust nie wyjdzie jej imię.
— Rozumiem. Ale to wszystko jedno zabić kobietę nożem, czy prześladować ją ciągle. Chcesz ją prześladować swą osobą, spojrzeniem, uśmiechami pełnymi zniewagi i nienawiści.
— Zgoła inny mam zamiar. Przychodzę prosić pana o sposób, abym mógł opuścić Francję i udać się na drugą półkulę, ale bez kosztów.