Balsamo wydał okrzyk zdumienia.
— Panie Gilbercie — rzekł głosem cierpkim, chociaż zarazem pieszczotliwym, w którym jednak nie znać było ani bólu, ani radości. Dziwnie jesteś bezinteresowny! Żądasz ode mnie dwadzieścia tysięcy franków, a nie chcesz z nich wziąć jednego tysiąca na podróż?
— Tak, panie i to dla dwóch powodów.
— Ciekawym?
— Po pierwsze, nie będę miał grosza w dniu wyjazdu, bo niech to pan zapamięta, pieniędzy tych nie biorę dla siebie, lecz dla naprawienia winy, do której się pan przyczynił...
— O! zawzięty jesteś! hardy! — wyrzekł Balsamo.
— Bo mam słuszność za sobą... o pieniądze proszę dla naprawienia winy, nie dla własnego użytku. Ani jeden grosz nie pozostanie w mej kieszeni, pieniądze te mają swe przeznaczenie.
— Dla twego dziecka, pojmuję.
— Tak jest, dla mego dziecka — ozwał się z dumą Gilbert.
— A ty?
— O, ja jestem młody, zdrów, silny, wolny i inteligentny, wyżywię się sam, bo chcę żyć!
— Nie wątpię! nie darmo dał mi Bóg taką siłę. Pan Bóg, który ciepło otula rośliny, mające przebyć zimę, zaopatruje też w stalowe pancerze serca, stworzone do walki. Ale, jak mi się zdaje, wspomniałeś o dwóch powodach, nie pozwalających ci
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1821
Ta strona została przepisana.