Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1834

Ta strona została przepisana.

Filip zakrył oczy rękami, księżniczka nie próbowała go pocieszać, ani odrywać od myśli, które go teraz zajmowały.
Milcząc i oddychając z trudnością, zerwała różę bengalską i nerwowym ruchem odrywała jej listki.
Filip oprzytomniał.
— Przebacz mi Wasza Wysokość — rzekł cicho.
Delfinową nic nie odpowiedziała.
— Jeżeli panna de Taverney nie zmieni zamiaru, choćby jutro może wstąpić do Saint-Denis, — rzekła gorączkowo — a pan... za miesiąc będziesz dowódcą regimentu, ja tak chcę!
— Księżno — odparł Filip — bądź tak dobrą, i pozwól mi się wytłumaczyć. Siostra moja przyjmie z wdzięcznością łaskę Waszej Królewskiej Wysokości, ale ja muszę odmówić.
— Odmawiasz pan?
— Tak jest; obrażono mnie na dworze... Moi nieprzyjaciele znajdą sposób prześladowania mnie.
— Co! nawet przy mojej protekcji?
— Nadewszystko przy łaskawej protekcji Waszej Wysokości — odrzekł młodzieniec stanowczo.
— To prawda! — szepnęła, blednąc, następczyni tronu.
— Zresztą, zapomniałem, mówiąc do Waszej Wysokości, że nie mam szczęścia na świecie... zapomniałem, iż będąc w cieniu, nie mogę już wyjść z niego; a w cieniu człowiek z sercem — modli się i pamięta!