O trzeciej nad ranem doktór otworzył drzwi, poza któremi płakał i jęczał Filip.
— Siostra pana dała życie synowi — rzekł spokojnie, — ale nie wchodź pan, bo śpi.
— Śpi... czy doprawdy?
— Gdyby było inaczej, powiedziałbym panu. Siostra pańska dała życie synowi, ale dziecko zabiło matkę; zresztą zobacz pan.
Filip wszedł do pokoju.
— Słyszysz pan oddech?
— Tak! tak! — zawołał Filip, ściskając doktora.
— Teraz, wiesz pan już, że przyjęliśmy mamkę. Przejeżdżając, przypomniałem tej kobiecie, aby była w pogotowiu, ale musisz pan sam po nią pojechać. To też skorzystaj ze snu chorej i jedź po mamkę moim powozem.
— A ty, doktorze?
— Ja tu, obok, na placu, mam pacjenta niebezpiecznie chorego, muszę tę noc przepędzić u jego łoża.
— Ależ takie zimno.
— Mam płaszcz.
— Miasto nie bardzo jest bezpieczne o tej porze.
— Dwadzieścia razy, od lat dwudziestu już mnie zaczepiano, za każdym razem odpowiedziałem: Mój przyjacielu, jestem doktorem. Chcesz wziąć mój płaszcz? Weź go; tylko mnie nie zabijaj, bo mój chory umrze beze mnie. Płaszcz mój ma już
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1840
Ta strona została przepisana.