— A! rozumiem... Pani chce się dowiedzieć, czy pan Filip powrócił?
Andrea walczyła ze swą słabością całą siłą dumnego i odważnego sreca.
— Ja chcę... chcę... — wyjąkała wreszcie; — otwórz te drzwi.
— Dobrze. O! jak tu zimno... Co za wiatr...
Rzeczywiście, przez uchylone drzwi, wiatr wdzierał się do pokoju.
— Zapewne mamka zostawiła drzwi otwarte, lub może okno. Zobacz Małgorzato. Temu... dziecku musi być bardzo zimno.
— Przykryję je — odrzekła.
— Nie! nie... — szepnęła matka suchym i ostrym głosem — przynieś je do mnie.
Służąca zatrzymała się na środku pokoju.
— Proszę pani, pan Filip zabronił mi przynosić dziecka do pani, będzie przeszkadzało... pani musi leżeć spokojnie.
— Przynieś mi natychmiast moje dziecko! — krzyknęła rozpaczliwie młoda kobieta.
W oczach jej błyszczały łzy, do których się pewnie uśmiechnęły aniołki opiekuńcze dzieci.
Wieśniaczka żywo wyszła z pokoju.
Andrea ukryła twarz w dłoniach.
Służąca wróciła natychmiast, a przerażenie malowało się na jej twarzy.
— Cóż? — spytała Andrea.
— Proszę pani... ktoś był tutaj...
— Jakto, ktoś?... któż więc?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1844
Ta strona została przepisana.