Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/185

Ta strona została przepisana.

ni, po których wiły się girlandy bluszczu i dzikiego wina. Rzuciła je tam ręka natury, jakby dla wskazania człowiekowi, iż życie i wśród ruin się rozwija.
Siedmiomorgowa posiadłość Taverney’ów, poznana bliżej, nie była pozbawiona wdzięku. Dom przypominał grotę, której wejście upiększyła natura kwiatami i ljanami, ale której nagość zewnętrzna, przeraża i odpycha zbłąkanego i szukającego przytułku wędrowca.
Powracając po godzinnej przechadzce do mieszkania, Balsamo spostrzegł, że baron, owinięty w szlafrok, wyszedł drzwiami środkowemi, że chodził po ogrodzie, oczyszczał róże ze ślimaków.
Pospieszył zaraz ku niemu.
— Panie baronie — rzekł z wyszukaną grzecznością — pozwól mi złożyć sobie uszanowanie, a zarazem przeproszenie. Nie powinienem był wychodzić z pokoju, bez złożenia panu uszanowania, ale uroczy widok z okna oczarował mnie i wywabił. Pragnąłem zblizka poznać piękny ogród i wspaniałe ruiny.
— Ruiny są naprawdę wspaniałe — odparł baron, aby grzecznością za grzeczność gościa zapłacić — ale jedyna też to rzecz godna tutaj uwagi.
— Wszak to był zamek kiedyś? — zapytał Balsamo.
— Tak, był to mój zamek, a właściwie zamek moich przodków. Nazywano go „Maison-Rouge“ i długie lata nazwę jego dodawaliśmy do rodowe-