uchodzić za wielkiego pana, wszystko to podobało się bardzo dumnemu chłopakowi.
Dzień fatalny się zbliżał.
Od dziesięciu już dni Gilbert spodziewał się katastrofy.
Pomimo mrozu sypiał przy otwarłem oknie, nie spuszczając z oczu mieszkania Andrei.
Ostatniego wieczoru spostrzegł rozmawiające przy kominku rodzeństwo; Andrea raptownie zerwała się z krzesła, za chwilę ujrzał wychodzącą z domu służącą.
Gilbert pobiegł co tchu po kabrjolet, za mały kwadrans powóz zaprzęgnięto, chłopak z niecierpliwością wskoczył weń i zatrzymał go dopiero na rogu małej uliczki.
Następnie powrócił na swoje poddasze, napisał list pożegnalny do Rousseau, dziękczynny do jego żony, tłumacząc swój nagły wyjazd spadłem nań dziedzictwem.
Wyjął pieniądze z pod siennika, zabrał ze sobą także długi nóż ogrodniczy i wsunął się do ogrodu.
Cofnął się jednak z przerażeniem; ogród zasłany był śniegiem.
Wszak pozostaną ślady i kto wie... odkryją go może.
Trzeba było obejść ulicę Coq-Héron i dostać się furtką do ogrodu; klucz do niej miał już od miesiąca w kieszeni.
Stąd do pawilonu Taverney’ów było zaledwie trzy kroki.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1851
Ta strona została przepisana.