Gilbert przytulił dziecko do piersi i puścił się odważnie w drogę.
Jak okiem dojrzeć, biały płaszcz otulił ziemię, okryte śniegiem drzewa błyszczały na słońcu jak brylantowe; wszystko to działało na wyobraźnię młodzieńca.
Zdaleka widział dym kominów wiejskich, dzwonek kościelny odbijał się w lesie tysiącznem echem.
W kwadrans zaszedł nasz młody ojciec do oberży, pytając o mieszkanie Magdaleny Pitou.
Dwoje dzieci ofiarowało mu się wskazać jej chatkę.
Po chwili doszli do strumyka, dzielącego wieś na dwie połowy, mały mostek stanowił przejście.
— To tutaj — zawołały dzieci.
Gilbert podziękował małym przewodnikom, przeszedł mostek i otworzył drzwi chatki rodziny Pitou; przez ten czas dzieci ze zdumieniem przypatrywały się eleganckiemu panu.
Miły widok przedstawiało wnętrze tego domku.
Młoda wieśniaczka karmiła kilkomiesięczne dziecko, obok niej klęczał ładny chłopiec czteroletni i odmawiał pacierz.
W głębi — kobieta trzydziesto lub trzydziestopięcioletnia, przędła, pod ławą drzemał duży pies; ten dosyć przychylnie przywitał wchodzącego.
Modlący się chłopczyk odwrócił jasnowłosą główkę, gdy obydwie kobiety wydały okrzyk zdumienia.
Gilbert uśmiechnął się.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1854
Ta strona została przepisana.