— Witam panią Magdalenę — rzekł przyjaźnie.
— Pan zna moje imię? — spytała kobieta, zdumiona.
— Jak pani widzisz; ale nie przeszkadzaj sobie, pani, bardzo proszę. Zamiast jednego dziecka, będziesz pani miała dwoje do karmienia.
I położył swego syna w kolebkę chłopskiego niemowlęcia.
— Ach! co za śliczne dziecko! — zawołała kobieta.
— Rzeczywiście — dodała druga z uśmiechem.
— Ta pani jest pewnie siostrą...
— Tak, panie, to moja siostra — odrzekła Magdalena.
— To moja ciocia — dodał chłopczyk.
— Cicho bądź — rzekła matka — przeszkadzasz panu.
— To, co pani zaproponuję, jest bardzo zwykłą rzeczą. Jest to syn zrujnowanego dzierżawcy mego pana, który będąc krewnym biedaka, zajmuje się losem tego dziecka... pragnie, ażeby wychował się na wsi i został dobrym rolnikiem. — Czy może pani zaopiekować się tem dzieckiem?...
— Ależ, panie...
— Urodziło się wczoraj, nie miało jeszcze mamki — przerwał Gilbert. — Jest to dziecko, o którem pani zapewne już wspomniał pan Niquet.
Magdalena wyjęła dziecko z kołyski i wzięła
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1855
Ta strona została przepisana.