— Więc to biedactwo zupełnie jest opuszczone?
Gilbert nie był przygotowany na te pytania i poruszył się niecierpliwie.
— Zapomniałem wam powiedzieć: ojciec tego dziecka umarł ze zmartwienia.
Kobiety były widocznie wzruszone.
— A matka?...
— O!... matka... matka... to dziecko nie powinno nigdy liczyć na matkę... — wybełkotał Gilbert.
Dalszą rozmowę przerwał, wracający z pola, ojciec Pitou.
Był to człowiek znany z uczciwości; świeża twarz jego przypominała wieśniaków z obrazów Greuze‘a.
Kobiety wytłumaczyły mu w kilku słowach wszystko.
Gilbert dodał, że chce zapłacić za cały czas, dopóki dziecko nie wyrośnie na dzielnego chłopca.
— Dobrze — odparł Pitou. — Ładne maleństwo.
— Chodź więc pan ze mną do pana Niquet, złożę u niego należną ci sumę.
Pitou-ojciec wstał z ławy.
Gilbert pożegnał się z kobietami i nachylił się nad kołyską maleństwa.
Zdawało mu się, że dziecko już jest podobne do Andrei.
Z całych sił powstrzymał łzę, cisnącą mu się
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1857
Ta strona została przepisana.