on ci przypomni kiedy i dziecko i matkę, która winna ci życie.
To powiedziawszy, Andrea zajęła się przygotowaniem do podróży i o szóstej przed wieczorem wstępowała w mury klasztoru w Saint-Denis, na progu którego stał Filip, niemy ze wzruszenia.
Pożegnanie!... straszne słowo!
Siły opuściły biedne, złamane bólem dziewczę; po dziesięć razy wracała do brata i żegnała go — może na zawsze...
— Żegnam cię!... żegnam!... — szeptała, łkając, Andrea.
— Żegnam cię!... — odpowiadał z rozpaczą Filip.
— Jeżeli odnajdziesz mego syna, nie pozwól mi umrzeć przedtem, zanim go uścisnę.
— O!... bądź spokojną. Żegnam cię!
Andrea wyrwała się z objęć brata i weszła w ciemny korytarz klasztoru.
Dopóki mogli się widzieć, przesyłali sobie pocałunki i znaki chustkami.
Wkońcu wszystko znikło.
Drzwi zamknęły się za Andreą.
Filip wsiadł do kurjerki zaraz w Saint-Denis, nie odpocząwszy ani godziny — i następnej nocy dojechał do Havru.
Przespawszy noc w hotelu, o świcie udał się na brzeg, aby się dowiedzieć, kiedy odjeżdża do Ameryki najbliższy okręt.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1875
Ta strona została przepisana.