naturalistami; a jeżeli lubicie polowanie, macie tu także mnóstwo królików i ptactwa.
Filip wziął strzelbę, kule i proch.
— A ty, kapitanie, pozostaniesz tutaj? Dlaczego nie idziesz z nami?
— Bo od dni czterech goni mnie jakiś okręt, który ma podejrzany wygląd. Muszę więc być na stanowisku, aby mu się przyglądać zdaleka.
Filip, poprzestawszy na tem objaśnieniu, wsiadł w łódkę i popłynął ku lądowi.
Cała załoga była w wyśmienitym humorze.
— Państwo! macie czas do ósmej — wołał za nimi kapitan — o ósmej wystrzał armatni oznajmi wam, że czas wracać. Pilnujcie się. Spóźnionych zostawimy.
Gdy wszyscy wsiedli, majtkowie zaczęli napełniać beczki świeżą wodą, bijącą ze źródeł, jakby ukrytych w grocie.
Filip przypatrywał im się z ciekawością; podziwiał cudny błękit niebios, szum kaskad.
W grocie było chłodno i miło; promienie słoneczne jakby tu nie dosięgały.
Filip wolał pozostać tutaj.
Półcień ten pociągał go więcej, niż jasne słońce. Zdaleka słyszał oddalające się głosy podróżnych, w końcu pozostał sam.
Majtkowie, spełniwszy polecenie dowódcy, nie ukazali się już w grocie.
Filip położył się na miękkim mchu i marzył.
Godziny schodziły i młodzieniec zapomniał
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1880
Ta strona została przepisana.