o świecie; obok niego spoczywała strzelba i pistolety, z którymi nie rozstawał się nigdy.
Cała przeszłość stanęła mu przed oczyma, a przyszłość nieznana przejmowała go dreszczem.
Kilka razy zdawało mu się, iż słyszy wystrzał, nawołujący do powrotu, były to jednak tylko śmiechy pasażerów; dotychczas nikt mu nie przeszkadzał w rozmyślaniach.
Naraz człowiek jakiś ukazał się na drodze do groty, do której dostać się można było tylko przez mostek. Dokoła bowiem płynęła woda; widocznie człowiek ten wahał się, czy ma wejść na mostek, bo wyciągnął ręce przed siebie i czekał...
Filip, wyrwany z zadumy, powstał z miejsca i grzecznie odezwał się do nieznajomego:
— Proszę pana, tędy... tędy... Zapewne szuka pan wody...
Na dźwięk tego głosu nieznajomy podniósł szybko głowę.
— Filip! — krzyknął przerażony.
— Gilbert! Dwa te okrzyki skrzyżowały się jak błyskawice.
Później już nic nie było słychać.
Młody oficer chwycił za szyję swego wroga; wciągnął go do groty.
— Nędzniku!... mam cię wreszcie!... — ryknął wściekle. — Bóg jest sprawiedliwy!... Podły zbóju, broń się!
Gilbert, śmiertelnie blady, nie próbował się bronić.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1881
Ta strona została przepisana.