Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/196

Ta strona została przepisana.

Ująwszy ręce ojca i siostry, Filip poprowadził ich do salonu, w którym znaleźli się sami.
— Nie dasz mi wiary, kochany ojcze, i ty, siostrzyczko droga — rzekł, sadzając ich obok siebie — a jednak nic nad to prawdziwszego. Jeszcze chwil kilka a małżonka delfina Francji znajdzie się w ubogiem naszem domostwie.
— Jeżeli tak, to za jakąbądź cenę potrzeba przeszkodzić temu, do licha! — zawołał baron — w przeciwnym bowiem razie, zostaniemy fatalnie i na zawsze skompromitowani. Jeżeli arcyksiężniczka pragnie tu przypatrzeć się bliżej arystokracji francuskiej, to jej okrutnie żałuję.
Co jednak, powiedz mi, chłopcze, skłoniło ją do wyboru mojego domu?
— O! to cała historja, ojcze!...
— Opowiedz ją nam — wtrąciła Andrea.
— To historja, któraby tych nawet, co oddawna zapomnieli, że Bóg jest naszym opiekunem i zbawcą, skłoniła do składnia mu dzięków gorących.
Baron wydął wargi, jak człowiek wątpiący aby Wszechmocny władca wszechrzeczy chciał się mieszać w jego sprawy. Andrea, widząc radość Filipa, o niczem nie wątpiła, ściskała rękę brata i była mu wdzięczna za dobrą nowinę.
— Braciszku, dobry mój braciszku — szeptała.
— Braciszku, dobry braciszku! — powtórzył baron. — Ta na honor ma taką minę, jakgdyby naprawdę była kontenta z tego, co nas spotyka.