Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/197

Ta strona została przepisana.

— Czyż nie widzisz, ojcze, jaki Filip jest uszczęśliwiony!
— Bo pan Filip był i jest entuzjastą; ale ja, co na szczęście czy nieszczęście, biorę każdą rzecz pod rozwagę, ja — powiedział Taverney, obejmując smutnym wzrokiem umeblowanie salonu — nic w tem pocieszającego nie widzę.
— Zmienisz zaraz zdanie, kochany ojcze — powiedział młodzieniec — skoro tylko opowiem ci wszystko; co mi się przytrafiło.
— Opowiadajże więc co prędzej, — mruknął starzec.
— Opowiadaj, Filipie — dorzuciła Andrea.
— A więc, stałem, jak wiecie, w Strasburgu z garnizonem. A jak także zapewne wiecie, Jej Wysokość przez Strasburg przejeżdżała...
— Tu się nie wie o niczem w tej przeklętej dziurze! — bąknął Taverney.
— Więc przez Strasburg, braciszku, małżonka księcia delfina...
— Tak jest. Czekaliśmy na nią na esplanadzie od rana, deszcz lał ulewny i przemoczył nas do nitki. Nie było żadnej pewnej wiadomości co do godziny, o której Jej Wysokość przybyć miała. Major wysłał mnie na zwiady. Ujechałem blisko milę. Naraz, na zakręcie drogi, spotkałem pierwszych jeźdźców orszaku. Zamieniłem z nimi słów kilka; poprzedzali Jej Królewską Wysokość, która, wychyliwszy się z karety, zapytała, kto jestem.
Przywoływano mnie, ale że mi pilno było, za-