Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/204

Ta strona została przepisana.

Dałem znak, że księżna życzy sobie jechać prędzej.
— Jutro chcę wyruszyć bardzo rano — dodała.
— Wasza Wysokość życzy sobie jutro przebyć większą przestrzeń? — zapytałem.
— Nie, ale chcę się zatrzymać w drodze.
Na te słowa, coś, jakby przeczucie, ścisnęło mi serce.
— W drodze? — powtórzyłem.
— Tak — odpowiedziała Jej Wysokość.
— Zamilkłem.
— Nie domyślasz się pan, gdzie mianowicie pragnę się zatrzymać? — zapytała z uśmiechem.
— Nie, Wasza Wysokość.
— W Taverney, łaskawy panie.
— W Taverney! — wyrzekłem.
— Tak, bo chcę poznać pańskiego ojca i siostrę.
— Wasza Królewska Wysokość!...
— Zapytywałam już o to i dowiedziałm się, że mieszkają o dwieście kroków od drogi, którą przebywać mamy. Wydasz pan rozkaz, aby się zatrzymano w Taverney.
Pot wystąpił mi na skronie i ze drżeniem w głosie, łatwem do zrozumienia, pośpieszyłem powiedzieć Jej Królewskej Wysokści:
— Dom mego ojca nie jest godnym, aby przyjąć wielką księżnę.
— A to dlaczego? — zapytała.