— Dobrze! Ja zatem, Wasza Przewielebność, jestem Taverney de Maison Rouge prawdziwy — odparł baron tonem szyderczym, jaki go rzadko opuszczał.
Przewielebność, z taktem, właściwym wielkim panom, spostrzegł, że ma do czynienia z czemś lepszem od przeciętnego hołysza.
— Czy to pańskie mieszkanie letnie? — zapytał dalej.
— Letnie i zimowe — odparł baron, pragnąc skończyć z niemiłemi wypytywaniami, łącząc jednak z każdą odpowiedzią głęboki ukłon.
Filip też od czasu do czasu oglądał się za ojcem niespokojnie. Jakby na ironję dwór był coraz bliżej a tam już niemiłosiernie występowało ubóstwo.
Już baron z rezygnacją wskazywał ręką próg, tak rzadko nawiedzany przez gości, gdy delfinowa, zwracając się ku niemu, wyrzekła:
— Pan mi wybaczy, że nie wejdę do domu; tak lubię drzewa cieniste, iż pod niemi przepędziłabym całe życie. Sprzykrzyłam sobie zupełnie pokoje. W pokojach przyjmują mnie zawsze od dwóch tygodni, a ja tak lubię świeże powietrze, cień i zapach kwiatów!...
Poczem, zwracając się do Andrei, dodała:
— Wszak każesz mi pani przynieść pod te drzewa filiżankę mleka, prawda?
— Wasza Królewska Mość!... — rzekł baron, blednąc — nie śmielibyśmy ofiarować ci tak skromnego posiłku.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/214
Ta strona została przepisana.