Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/216

Ta strona została przepisana.

Pod pnącemi się gałązkami winogronu, kwitnącego jaśminu i powoju, które tysiącami wici łączyły się z sobą wzajemnie, stał stół okrągły, lśniący śnieżystą białością obrusa i serwet, oraz porcelanowym i kryształowym serwisem.
Dziesięć nakryć oczekiwało na dziesięć osób.
Zastawa wyszukana, ale o dziwnym składzie zwróciła najpierw uwagę delfinowej.
Były tu owoce podzwrotnikowe, smażone w cukrze, konfitury ze wszystkich krajów, biszkopty z Alepu, pomarańcze maltańskie, cytryny, granaty niezwykłej wielkości, a wszystko spoczywało na okazałych paterach. Wreszcie najdroższe i najszlachetniejsze wina, migotały wszelkiemi odcieniami rubinu i topazu w czterech prześlicznych karafinkach, rżniętych na sposób perski.
Mleko, którego żądała delfinowa, napełniało piękny dzbanek porcelanowy.
Delfinowa spojrzała dokoła siebie i zobaczyła wybladłe i przerażone twarze gospodarstwa.
Orszak księżny podziwiał i cieszył się, nic me rozumiejąc i nie starając się zrozumieć.
— Więc się pan mnie spodziewałeś? — spytała delfinowa barona de Taverney.
— Ja, pani?... — wyjąkał tenże.
— Naturalnie. Przecie w dziesięć minut nie można się było tak przygotować, a ja jestem u pana dopiero od dziesięciu minut.
I dokończyła zdania, patrząc na La Brie’ego z taką miną, jakgdyby chciała powiedzieć;