Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/224

Ta strona została przepisana.

— Ho! ho! to już coś poważniejszego — wyrzekła Marja-Antonina — pan chcesz podrażnić moją ciekawość, spodziewając się, iż będę się domagała postawienia horoskopu.
— Niech mnie Bóg strzeże, żebym został do tego zmuszonym — odrzekł Balsamo zimno.
— A tak? — podchwyciła delfinową ze śmiechem — bo to sprawiłoby panu niemały kłopot.
Ale śmiech księżny umilkł, nie wywołując echa wśród dworzan.
Wszyscy czuli na sobie oddziaływanie tego szczególnego człowieka, który był obecnie celem powszechnej uwagi.
— No, przyznaj się pan szczerze — podjęła delfinową.
Balsamo skłonił się, nic nie odpowiedziawszy.
— To pan jednak przepowiedziałeś przybycie moje panu de Taverney? — podchwyciła Marja-Antonina z lekką niecierpliwością.
— Tak, pani, to ja.
— Jakże to było, baronie? — spytała delfinowa, uczuwając potrzebę, ażeby inny jeszcze głos wmieszał się do dziwacznego djalogu, którego rozpoczęcia może żałowała, lecz którego nie chciała jednak przerwać.
— O! mój Boże! — odpowiedział baron — najprościej w świecie, patrzył tylko w szklankę z wodą.
— Naprawdę? — spytała delfinową, zwracając się do Balsama.