Słowa, wypowiedziane w narzeczu obcem, które zaledwie kilka osób zrozumiało, jeszcze więcej dodały tajemniczości położeniu.
— Owszem — rzekła arcyksiężna, sprzeciwiając się naleganiom ochmistrzyni — owszem, chcę, aby mówił. Gdybym mu teraz milczeć kazała, sądziłby, że mnie nastraszył.
Balsamo posłyszał te słowa i ponury lecz przelotny uśmiech zarysował się na jego ustach.
— Oto — szepnął fanfaronada.
— Mów pan — rzekła delfinowa — słucham.
— Wasza Wysokość nakazuje, abym mówił?
— Nigdy nie zmieniam postanowienia!
— Powiem to samej tylko Waszej Wysokości.
— Dobrze — odparła arcyksiężna. — Oddalcie się.
I na znak, dający do zrozumienia, że rozkaz dotyczył wszystkich, dwór się usunął.
— Jest to równie dobry sposób jak i każdy inny, zmierzający do uzyskania prywatnego posłuchania — powiedziała delfinową. — Nieprawdaż?
— Nie usiłuj, Wasza Wysokść, rozgniewać mnie odrzekł Balsamo. — Jestem jedynie narzędziem, którem Bóg się posługuje, aby cię oświecić. Nie obrażaj fortuny, bo ona mścić się umie. Ja jestem tłumaczem tylko jej wybryków. Nie racz, Wasza Wysokość, pamiętać mi ociągania się mojego, nie czyń mnie odpowiedzialnym za nieszczęścia, których mam być zwiastunem.
— Są zatem i nieszczęścia? — powiedziała
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/233
Ta strona została przepisana.