Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/237

Ta strona została przepisana.

Balsamo potrząsnął głową.
— Słucham... — rzekła delfinową — powiedz mi pan!
— Nie mam nic więcej do powiedzenia.
— A ja chcę, żebyś pan mówił!... — zawołała księżna, drżąc cała.
— Na litość! Wasza Wysokość!
— Mów!
— Nigdy! za nic nie powiem!...
— Mów pan — rzekła tonem groźby arcyksiężna — mów pan, albo powiem, że wyprawiasz śmieszną komedję. A niewolno, przypominam, robić sobie igraszki z córki Marji-Teresy, z kobiety... która trzyma w swych dłoniach losy trzydziestu miljonów ludzi.
Balsamo pozostał milczący.
— Zatem, nic nie wiesz pan więcej — powtórzyła księżniczka, wzruszając pogardliwie ramionami. — Wyobraźnia już się wyczerpała.
— Wiem wszystko — odrzekł Balsamo — a ponieważ Wasza Wysokość koniecznie tego żąda...
— Tak, żądam tego!
Balsamo wziął karafkę, umieścił ją w ciemnej wnęce sztucznej groty; potem, ująwszy rękę arcyksiężniczki, pociągnął ją pod cieniste sklepienie.
— Czy Wasza Wysokość gotowa na wszystko? — zapytał księżny, którą te przygotowania przejęły dziwnym lękiem.
— Tak.