delfinowej, wszedłem do pokoju pana barona i spakowałem jego ubranie i bieliznę.
— A kto ci się kazał w to mieszać, hultaju?
— Myślałem, proszę pana, że dobrze robię, uprzedzając pańskie życzenia.
— Głupiec z ciebie! No, pomóż panience.
— Dziękuję ojcu, mam Nicolinę.
Baron zaczął się znów namyślać.
— Ależ potrójny idjoto!... — wrzasnął na La Brie’ego — jedna rzecz jest niemożliwa!
— Jaka?
— A tyś o niej nie pomyślał, bo ty o niczem nie myślisz.
— Niech pan powie.
— Żeby Jej Królewska Mość odjechała, nic nie zostawiwszy panu de Beausire, a czarownik znikł, nie powiedziawszy ani słowa Gilbertowi.
W tej chwili na podwórzu odezwało się gwizdnięcie.
— Proszę pana — odezwał się La Brie.
— Cóż takiego?
— Ktoś woła.
— Któż taki?
— Ten pan.
— Przedstawiciel króla?
— A tak i Gilbert także chodzi tak, jakby miał coś do powiedzenia.
— No, to idź bydlę!
La Brie spełnił rozkaz z właściwym sobie pośpiechem.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/250
Ta strona została przepisana.