— Panienka chce, abym pojechała z nią do Paryża.
— Szlachetnie!... — powiedział Gilbert.
— Jeżeli tylko...
— Jeżeli tylko?... — powtórzył chłopak.
— Jeżeli tylko nie będę miała sposobności wyjść tu zamąż.
— Więc ciągle ci o to chodzi? — zapytał Gilbert niewzruszony.
— Zwłaszcza odkąd stałam się bogatą — odpowiedziała Nicolina.
— Stałaś się bogatą? — powtórzył Gilbert z flegmą, która była dowodem, że Nicolina myliła się w swych przypuszczeniach.
— Bardzo bogatą, Gilbercie.
— Doprawdy?
— Doprawdy.
— Jakim-że to cudem się stało?
— Panienka mnie wyposażyła.
— Winszuję ci, Nicolino.
— Patrz — powiedziała ta ostatnia, i wysypała na rękę dwadzieścia pięć luidorów.
I patrzyła w oczy Gilbertowi, i usiłowała pochwycić w nich choćby promyk radości, albo co najmniej chciwości.
Ale on ani mrugnął nawet.
— Ładny grosz, słowo daję! — powiedział.
— To wcale jeszcze nie wszystko, pan baron będzie bogaty, mają odbudować zamek Maison-Rouge i upiększyć Taverney.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/262
Ta strona została przepisana.