Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/263

Ta strona została przepisana.

— Wierzę temu.
— A wtedy zamek będzie musiał być strzeżony.
— Bez wątpienia.
— Panienka ofiarowała miejsce...
— Miejsce stróża dla szczęśliwego małżonka Nicoliny — dokończył Gilbert z ironją tak wyraźną, iż dotkliwie uderzyła delikatny słuch dziewczyny.
Zapanowała nad sobą jednakże.
— Czy tym szczęśliwym małżonkiem Nicoliny, nie mógłby zostać ktoś, kogo ty znasz, Gilbercie?
— O kim chcesz mówić, Nicolino?
— Mój kochany... albo jesteś naprawdę półgłówkiem, albo ja nie mówię po francusku? — zawołała z gniewem dziewczyna, gra ta bowiem niecierpliwić ją zaczynała.
— Rozumiem cię najwyborniej — odpowiedział Gilbert — proponujesz mi, abym został twoim mężem, wszak tak, panno Legay?
— Tak, panie Gilbercie.
— I to, zostawszy bogatą, żywisz jeszcze takie względem mnie zamiary, no, no, bardzo ci jestem wdzięczny.
— Doprawdy?
— Bezwątpienia.
— A zatem — zawołała Nicolina — daj mi rękę.
— Ja?
— Przystajesz, nieprawda?