Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/279

Ta strona została przepisana.

tchnęli tylko chwilę pośród światła i kwiatów, przygotowanych na ich przyjęcie.
Teraz Gilbert musiał zebrać całą swą odwagę.
Wstał siłą woli, starając się zapomnieć że przed dziesięcioma już minutami nogi uginały się pod nim.
— Dobrze — powiedział — jedźcie, jedźcie! Ja także zatrzymam się tutaj, kupię kawałek chleba i słoniny, wypiję szklankę wina; wydam pięć su i za te pieniądze lepiej się posilę, aniżeli wy, panowie.
Wyraz, „panowie“ wymówił Gilbert ze zwykłą sobie emfazą.
Jak sobie obiecał, wszedł do miasta, gdzie po przejeździe orszaku zaczęto zamykać drzwi i okiennice domów.
Filozof nasz ujrzał przyzwoicie wyglądającą oberżę, wystrojone służące, lokai odświętnie ubranych z kwiatami w butonierce, choć to była już pierwsza nad ranem.
Spostrzegł na wzorzystych półmiskach fajansowych potrawy z drobiu, na których tylko resztki pozostawili zgłodniali dworzanie arcyksiężnej.
Śmiało wszedł do oberży: zasuwano ostatnie drzwi; schylił się, ażeby dostać się do kuchni.
Zastał tam właścicielkę zajazdu, doglądającą wszystkiego i obliczającą zyski.
— Przepraszam panią — odezwał się — proszę, jeśli łaska, o kawałek chleba i szynki.
— Niema szynki — odpowiedziała gospodyni. — Może chcesz kurczęcia?