Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/281

Ta strona została przepisana.

, której własną dłonią zaczerpnął. Djogenes, filozofujący o bezużyteczności drewnianych czarek, nie miał przynajmniej w ubraniu kieszeni dziurawej, ani pieniędzy, które mógłby zgubić.
Bladość i pomieszanie Gilberta wzruszyły poczciwą kobiecinę. Niejeden triumfowałby, widząc ukaranego pyszałka; jej zaś żal się zrobiło na widok cierpienia, malującego się na zmienionej twarzy młodzieńca.
— Słuchaj, biedny mój chłopcze, posil się i przenocuj tutaj; a jutro, jeżeli koniecznie tego potrzeba, pójdziesz dalej.
— O! tak, tak, koniecznie mi potrzeba — powiedział — ale nie jutro lecz natychmiast.
I, zabrawszy tłomoczek, nie słuchając już więcej, wybiegł z domu, ażeby wstyd i boleść ukryć w ciemnościach.
Drzwi się zamknęły. W miasteczku pogasły ostatnie światła, psy nawet, całym dniem znużone, szczekać przestały.
Pozostał sam, zupełnie sam na świecie, nikt bowiem nie jest więcej osamotniony na ziemi, niż człowiek, który rozstanie się z ostatnim talarem, zwłaszcza, jeżeli to był jedyny, jaki kiedykolwiek posiadał!
Noc była wokoło: co począć? Zawahał się.
Powracać i szukać zguby byłoby to daremnem; rozłączyłoby go nadto na zawsze, lub na bardzo długo, z karetami, których już nie mógłby dopędzić.
Postanowił iść dalej i ruszył w drogę; lecz