zaledwie milę uszedł, pochwycił go w swe szpony głód. Przytłumiony na chwilę moralnem cierpieniem, jeszcze straszniej szarpać mu zaczął teraz wnętrzności, zwłaszcza, że krew, szybkim biegiem podniecona, żywiej krążyła w żyłach nieszczęśliwego.
Jednocześnie z głodem, towarzyszka jego, bezsilność, ogarniać poczęła wszystkie członki Gilberta.
Z nadludzkim wysiłkiem raz jeszcze dopędził karety. Lecz mogło się zdawać, że wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Karety przeprzęgano tylko i to tak szybko, że zyskał zaledwie pięć minut spoczynku.
Biegł jednakże dalej. Na horyzoncie zaczynało świtaj. Ponad ciemną ławą oparów wychylało się słońce w całym blasku i majestacie władczym; zapowiadał się jeden z tych gorących dni majowych, jakie poprzedzają lato. Czyż podobna, ażeby Gilbert wytrzymać mógł skwar południa?
Na chwilę zabłysła mu myśl pochlebiająca jego miłości własnej, że konie, ludzie i sam Bóg sprzysięgli się przeciw niemu. Jak Ajax, wyciągnął pięść ku niebu, a jeżeli nie zawołał jak on: „Wbrew woli bogów postawię na swojem“; to jedynie dlatego, że lepiej znał „Umową społeczną“, aniżeli „Odysseę“.
Jak przewidywał, nadeszła chwila, w której zrozumiał niedostateczność sił swoich i okropność położenia. Straszna to była walka dumy z bezsilnością wskutek czego na chwilę energja Gilberta
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/282
Ta strona została przepisana.