Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/285

Ta strona została przepisana.

z pomiędzy kół ciało Gilberta, myśląc, że ma doczynienia z trupem.
Podróżna pomagała mu ze wszystkich sił swoich.
— To ma szczęście! — zawołał — ani zadrapanią, ani jednego kopnięcia.
— Jednakże zemdlał.
Ze strachu, pewnie. Niech sobie poleży nad rowem, a ponieważ pani pilno, pędźmy dalej.
— Nie! nie mogę opuścić tego młodzieńca w takim stanie.
— Ii! nic mu nie będzie, sam przyjdzie do siebie.
— Nie, nie. Taki młody, biedaczek! Zapewna uciekł ze szkół i puścił się w podróż zanadto uciążliwą na jego siły. Patrz, jaki blady: byłby umarł. Nie, ja go nie opuszczę. Połóż go na przedniej ławeczce w karecie.
Pocztyljon usłuchał. Dama wsiadła do karety, Gilbert został ułożony na miękkiej poduszce w poprzek karety, z głową opartą o ścianę ekwipaża równie miękko wysłaną.
— Ruszaj teraz!... — zawołała młoda dama — a jeżeli powetujesz te dziesięć straconych minut, dostaniesz pistola.
Pocztyljon trzasnął batem ponad głową, a konie, znając ten groźny sygnał, puściły się wyciągniętym galopem.