— Teraz, gdyś się wzmocnił troszeczkę, podjęła dama — jeżeli masz zaufanie do mnie, powiedz mi, co cię skłoniło do ścigania powozu, który, jak mówisz, należy do kogoś ze świty Jej Królewskiej Wysokości?
— Wyznam pani całą prawdę w dwóch słowach — rzekł Gilbert. — Byłem w domu pana de Taverney, w chwili, gdy księżna tam przybyła i rozkazała baronowi jechać z sobą do Paryża. Ponieważ sierotą jestem, nikt o mnie nie pamiętał i pozostawiono mnie samego, bez pieniędzy i żywności. Przysiągłem sobie wtedy, że skoro wszyscy podążają w paradnych karetach do Wersalu, ja, bez koni, bez powozu, na swoich ośmnastoletnich nogach, dostanę się tam razem z nimi. Gdybym nie był zgubił pieniędzy, byłbym się posilił w nocy, a rano orszak dogonił.
— Ależ to doprawdy odwaga! — zawołała dama — winszuję ci, mój chłopcze. Zdaje mi się jednak, że zapomniałeś o jednej, bardzo ważnej rzeczy...
— O jakiej, proszę pani?...
— Że w Wersalu nie można żyć samą odwagą.
— To pójdę do Paryża.
— Paryż jest pod tym względem bardzo podobny do Wersalu.
— Jeśli nie można żyć odwagą, to się żyje pracą, proszę pani.
— Zapewne, moje dziecko, ale jaką pracą? Twoje ręce nie na wyrobnika i nie na tragarza?
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/293
Ta strona została przepisana.