Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/303

Ta strona została przepisana.

— Ee!... przecież pan nie jesteś królem?
— Nie, ale go przedstawiam.
— Króla? — zapytał wieśniak, zdejmując kapelusz.
— No, śpiesz się, przyjacielu, bo bardzo pilno królowi.
I znowu spojrzał badawczo na drogę.
— No, to dobrze! jak tylko się ta pani obudzi, to jej zaraz powiem o tem, może pan być spokojny.
— Ba; ale ja nie mam czasu czekać.
— Cóż zrobić zatem?
— Obudzić ją do licha.
— Nie śmiałbym.
— No, to ja ją sam obudzę, poczekaj.
I rzekomy przedstawiciel króla podszedł do drugiej okiennicy, aby w nią srebrną gałką szpicruty zakołatać.
Lecz natychmiast opuścił podniesioną rękę, nie dotknąwszy okiennicy, bo dostrzegł w tejże chwili powóz pędzący ostatnim wysiłkiem wyczerpanych koni.
Wprawnem okiem poznał odrazu malowidło powozu i puścił się na jego spotkanie z szybkością, jakaby przyniosła zaszczyt arabskiemu biegunowi, którego tak bardzo posiadać pragnął.
Był to powóz pocztowy, a w nim podróżna, anioł opiekuńczy Gilberta.
Pocztyljon niepewny, czy konie zdołają iść, spostrzegłszy człowieka, dającego mu znaki, był zadowolony że może stanąć.