— Że jestem córką jej adwokata, pana Flageot, że przejeżdżałam przez Verdun i miałam od ojca polecenie powiadomienia jej, że proces rozpoczęty.
— To wszystko?
— Rozumie się. Dodałam tylko, że to rozpoczęcie wymaga niezbędnie obecności jej w Paryżu.
— Cóż ona na to?
— Wytrzeszczyła szare swoje oczki, zażyła tabaki i, oświadczywszy że p. Flageot jest najznakomitszym człowiekiem na świecie, wydała rozkazy do wyjazdu.
— To wspaniałe, Chon! Czynię cię nadzwyczajnym moim pełnomocnikiem. A teraz, zapraszam na śniadanie.
— Bardzo dobrze, bo to nieszczęśliwe chłopię umiera z głodu; tylko co tchu, rozumiesz?
— A to dlaczego?
— Bo jadą za nami.
— Ta stara pieniaczka? Dość nam będzie wyprzedzić ją o dwie godziny, bo tylko tyle potrzeba czasu do pomówienia z p. de Maupeau.
— Nie ona, delfinowa.
— Delfinowa? E, gdzie tam... musi być jeszcze w Nancy.
— Jest już w Vitry.
— O trzy mile?...
— Ani mniej, ani więcej.
— No, to zmienia postać rzeczy! Ruszaj, pocztyljonie.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/305
Ta strona została przepisana.