Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/309

Ta strona została przepisana.

I po chwilowym namyśle odezwał się znowu:
— No dalej, do rzeczy, bez gadania!
I, zwracając się do gospodarza z najuprzejmiejszą w świecie miną, dodał:
— Bądź spokojny, drogi przyjacielu, nie narażę cię na najmniejszą odwiedzialność.
— Jakim sposobem? zapytał pocztmistrz, nie dość jeszcze uspokojony, pomimo uprzejmej fizjognomji mówiącego.
— Sam sobie usłużę. Oto te trzy konie zabieram.
— Jakto, zabieram?
— No, zabieram.
— I pan to nazywasz uwolnieniem mnie od odpowiedzialności?
— Rozumie się, nie dałeś pan, tylko ci zabrano.
— Powiadam, że to być nie może.
— Zobaczymy, gdzie uprząż?
— Niech mi się nikt nie waży! — krzyknął właściciel poczty do dwóch czy trzech parobków, wałęsających się po podwórzu.
— A! durnie!
— Janie! drogi Janie! woła Chon, która przez otwartą bramę widziała i słyszała wszystko, co się tam działo. — Daj pokój awanturom, mój drogi! Kto ma misję do spełnienia, ten musi wiele znosić.
— Zgadzam się na wszystko, oprócz opóźnienia — odpowiedział Jan, z najwyższą na jaką się