Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/312

Ta strona została przepisana.

Gilbert niespokojnym i błagalnym wzrokiem badał swoją protektorkę, która chwyciła go za rękę.
Pocztmistrz krzyczał z całego gardła i szarpał konie w swoją stronę, a Jan w swoją stronę.
Kłótnia dobiegła wreszcie końca.
Wicehrabia Jan, wzburzony do ostateczności, poczęstował pocztmistrza kułakiem tak potężnym, że ten potoczył się w kałużę, pomiędzy wystraszone kaczki i gęsi.
— Ratunku! — wrzasnął — zbóje! mordercy!
Tymczasem wicehrabia, znający wartość czasu, pośpieszał z zaprzęganiem.
— Ratunku! zbójcy! mordercy! w imię króla! — krzyczał ciągle pocztmistrz, usiłując skupić przy sobie dwóch ogłupiałych masztalerzy.
— Kto tu wzywa pomocy w imię króla? — zawołał jakiś jeździec, wpadając galopem na dziedziniec pocztowy i zatrzymując spienionego konia tuż przy aktorach tej sceny.
— Pan Filip de Taverney! — mruknął Gilbert wciskając się wgłąb powozu. Bystra Chon pochwyciła nazwisko młodego człowieka.