Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/315

Ta strona została przepisana.

— Byłbyś w prawie, kochany poruczniku, przemawiać w ten sposób, gdyby do atrybucyj pańskich należała opieka nad temi zwierzętami; o ile jednak wiem, do straży królewskiej nie należą dotąd obowiązki masztalerzy. Zamknij pan oczy, każ ludziom swoim uczynić to samo i... szczęśliwej drogi!
— Mylisz się, łaskawy panie, nie piastuję godności masztalerza, ale to, co robię w tej chwili, do mnie należy, bo Jej Wysokość mnie osobiście poleciła czuwać nad przeprzęgami.
— To zmienia postać rzeczy — odpowiedział Jan — pozwól sobie jednak powiedzieć, mój panie oficerze, że podjąłeś się nędznej roli, i jeżeli ta młoda dama zaczyna w ten sposób traktować naszą armję...
— O kim pan mówisz w ten sposób? — przerwał Filip.
— O kimżeby! o Austrjaczce.
Młody oficer zbladł jak chusta.
— Jak śmiesz?... wrzasnął.
— Nietylko śmiem mówić, ale i czynić także — odparł zuchwale Jan. — Hej, Patrycy, zaprzęgaj, mój przyjacielu, a spiesz się, bo mi pilno...
Filip schwycił konia za uzdę.
— Panie — odezwał się głosem spokojnym — zrobisz mi zapewne tę przyjemność i objaśnisz, kto jesteś, wszak prawda?
— Czy zależy panu na tem?
— Bardzo.