Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/320

Ta strona została przepisana.

— A to wysiadaj, do stu djabłów — wyrzekł zniecierpliwiony Dubarry.
— Nie, nie! zostań, usiądź naprzeciw mnie, w ten sposób nie będziesz zawadzał memu bratu — rzekła Chon, wstrzymując Gilberta za rękę. A do ucha szepnęła wicehrabiemu:
— On zna tego, który cię zranił.
Radość zajaśniała w oczach Jana.
— Bardzo dobrze, niech zostanie. Słuchaj-no, jak się nazywa ten oficer?... — zapytał.
— Filip de Taverney.
W tej właśnie chwili Filip przejeżdżał obok powozu.
— Aha! jesteś sługusie królewski — zawołał Jan — czujesz się zapewne bardzo dumnym; ale poczekaj, przyjdzie kolej na ciebie.
— Zobaczymy! — odrzekł Filip niewzruszony.
— Tak, tak, zobaczymy, panie Filipie de Taverney! — zawołał wicehrabia, czekając, jakie wrażenie uczyni na młodym człowieku jego imię i nazwisko, wymówione niespodzianie.
Filip zmieszał się na chwilę, ale zaraz, zdejmując kapelusz, skłonił się grzecznie i powiedział:
— Szczęśliwej podróży, panie Janie Dubarry!
— Niech pioruny biją! — mówił wicehrabia, wykrzywiając się straszliwie — boli mnie łapa, moja Chon kochana, boli okropnie.
— Zawezwiemy na pierwszej stacji doktora, a ten chłopiec musi zjeść nareszcie śniadanie — odpowiedziała Chon.