Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— Pani hrabina pyta o to?
— Ba! moja Doro, delfinowa nadciąga, nicby dziwnego nie było, gdybym dla tego słońca została opuszczoną. Wszak jestem biedną, małą gwiazdeczką tylko. A kogo tam mamy dzisiaj?... zobaczmy!
— Pani Aiguillon, książę de Soubise, pan de Sartines, pan prezydent de Maupeou.
— A książę de Richelieu?
— Niema go jeszcze, proszę pani.
— Nie był wczoraj także! Mówiłam ci wszakże, Doro, że obawia się skompromitować. Poślesz zaraz kurjera do pałacu hanowerskiego, niech się dowie, czy książę nie chory?
— Dobrze, pani hrabino. Czy pani przyjmie wszystkich razem, czy udzieli każdemu osobnego posłuchania?
— Muszę pomówić z panem de Sartines, niechaj sam tutaj wejdzie.
Zaledwie rozkaz ten zakomunikowany został pokojowcowi, stojącemu w przedpokoju, zjawił się zaraz naczelnik policji, czarno ubrany i łagodzący ostrość wejrzenia swoich siwych oczu, najsłodszym możliwie uśmiechem.
— Dzień dobry, mój nieprzyjacielu! — zawołała, nie patrząc na niego hrabina.
— Ja nieprzyjaciel pani — ja?
— Ależ tak bezwątpienia. Świat dla mnie dzieli się na dwie klasy: na przyjaciół i nieprzyja-