Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/341

Ta strona została przepisana.

— Wsiadłem do mojego fiakra.
— A kogo pan w nim znalazłeś?...
Pan de Sartines zaczerwienił się nagle.
— Ach! — zawołała hrabina, klaszcząc ślicznemi rączkami — przecie miałam zaszczyt wywołać rumieniec na twarzy pana ministra policji.
— Pani... — wybełkotał pan de Sartines.
— Chcesz pan, to ja panu powiem kto to był w tym fiakrze: księżna de Grammont, nieprawdaż?
— Księżna de Grammont? — zawołał minister policji.
— Tak, to ona była i prosiła pana o ułatwienie jej wstępu do apartamentów króla
— Na honor! — wykrzyknął pan de Sartines — składam tekę moją w rączki pani. Nie ja, lecz pani jesteś ministrem policji.
— W rzeczy samej, panie de Sartines, mam swoją policję: strzeż się pan zatem!... Śliczna rzecz!... księżna de Grammont w fiakrze, o północy z panem ministrem policji i to w fiakrze stępa jadącym w dodatku... A czy pan wiesz co kazałam natychmiast zrobić?
— Nie, ale boję się strasznie. Szczęście, że było bardzo późno.
— To nic a nic nie szkodzi: owszem zemsta najłatwiejsza w nocy.
— I cóż pani uczyniła?
— Tak samo, jak sekretną policję, mam i literatów swoich, wstrętnych gryzmołów, brudnych jak łachmany, żarłocznych jak łasice.